Jesteś ciszą,
przebiegasz po moich stopach, wdajesz się do mózgu. Opleć rozum udami, przywróć
oczom widzenie, pokochaj horyzont mojej kobiecości. Niedziela palmowa mojego
serca, biją dzwony melancholii czy szamoczącej się radości. Niemoc, żałość,
ślepota dłoni, zaś mądrość plącze się gdzieś pod brudnymi nogami. Mówię trzy
razy, że Cię nie ma, a Ty ciągle stoisz przede mną. Wymawiam kłamstwa, a w
locie przyodziewam je w prawdę miłości. Jesteś, lecz Cię nie ma, nazywamy to
bezimiennym, więc paranoja osacza moje dłonie, nurkuję w obawie, a może nurkuję
w obawie przed zdechłymi rybami, bo brzeg staje się niespokojny, niebezpieczny,
na nich wciąż umierają fale wiary, a odpływ zbliża się... zbliża się do moich
oczu. Wrę czołem. Wydzieracie mnie światu, świat w nienawiści wyrywa mi
niewinność, a w puste dłonie wpycha kredyty zaufania, których nie spłacę. Wiatr
rodzi kołtuny moich włosów, w ustach mam teraz piasek. Nie mogę się wyrazić,
nie ma mnie w życiu. Gdzie ja jestem, zlepek skomlących ścian wypowiada
iskrzące się przekleństwa, kleszcze szczęścia wpijają się mi do oczu, klaszczę
w dłonie w ciemności, nie słychać echa. gdzie jest echo? Gdzie to echo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz