poniedziałek, 26 września 2011

Mały przerywnik na jedzonko tzw. BLW Marcelka






Nie spodziewałabym się, że tak szybko będziemy zaczynać jeść.
A my już jemy od co najmniej miesiąca. W restauracji jak złapał Marcel w sekundzie upieczonego ziemniaka,
jak wsadził w drugiej sekundzie do buzi,
jak w trzeciej sekundzie się delektował z odpowiednią miną...
to już mamusia nie miała wyjścia...
I tak zaczęła się przygoda z jedzeniem.
NAJFAJNIEJSZE,
że cieszy mnie to jak nic.
płótno w pokoju wisi na ścianie, 
świeci niewinnością bieli,
kobieta czeka na obraz...
A my bawimy się odkrywaniem nowych smaków.
Już melon i cukinia i szparagi i avokado i swojska gruszka i jabłuszko,
winogronka, wszelkie płatki (np.owsiane, jęczmienne itd).
Już cały wachlarz smaków.
Może Marcel będzie kucharzem???


Mama



środa, 21 września 2011

Nieszczęścia chodzą stadami


 A u mnie nawet stadnymi tonami...

Ciężko i dużo... w taki sposób właśnie lubią chodzić nieszczęścia.
Chyba sobie nawet ciężko wyobrazić taki stos na jednego człwowieka i w jednym czasie. Pisałam już wcześniej o postrzale w plecy.Nie żeby ktoś do mnie strzelał! Wszystko byłoby dobrze gdyby tylko postrzał. Człowiek by sobie wyleżał w łóżku, wygrzał plecy, spokojnie doszedł do siebie. Ale nie... pomijając nieuchronność wykonywania takich sprawunków jak zapisanie syna do szkoły, kupienie mu książek itp         d ...perołków. Ten kochany synek w nocy coś marudzi i marudzi, chodzi do łazienki nie wiadomo po co (myć zęby), nie śpi i coś majaczy pod nosem. Oczywiście ciężko mu było się przyznać, że ząb go boli, bo wiedział,  że wiąże się to ze słodyczami, czyli z sankcjami na tym polu. Więc z tym postrzałem zamiast leżeć w łóżku trzeba mi było znależć w obcym kraju dentystę i do niego zaprowadzić  syna i tego syna na fotelu utrzymać. Bo już całkiem pominęłam fakt, że Kacper (10 lat) nie pójdzie do normalnego dentysty, bo normalny dentysta nie jest w stanie miłym tonem głosu i serdecznością zatrzymać  go na fotelu. Więc w Polsce znalazłam taką panią, która swoją stanowczością nieugiętą, ale i serdecznością i jakąś taką nieuchronnością w głosie, była w mocy mojego kochanego Kacperka na fotelu oporządzić. Za co Kacper był jej zawsze niezmiernie wdzięczny. A tu jak? Takie kryterium w ogóle nie wchodziło w grę jak szukanie ODPOWIEDNIEGO  dentysty. Tu trzeba to było zrobić w miarę za darmo, bo ceny dentystów w Dublinie są oczywiście adekwatne do cen  wynajmu mieszkań. Pani w szkole okazała się bardzo pomocna, znalazła klinikę, w której musieli go przyjąć z bólem ( oczywiście bólu już rano nie było, ale inaczej by nas nie przyjęli).  Jak już się tam dowlokłam z tym kręgosłupem, to pani oczywiście pyta Kacpra czy ząb boli. A na szczęście Kacper nie musiał kłamać, bo mimo trzech ambitnych klas angielskiego z dnia na dzień nie da się być poliglotą w życiu. W książkach to tak, oczywiście, on wszystko umie, ale w życiu to zupełnie inna część mózgu za to odpowiada. Więc kłamałam ja J  Kacprowi tłumaczyłam jak na filmach. Co innego mówca mówi, a co innego tłumacz tłumaczy dla potrzeb filmu. Ja tu dla potrzeb kręgosłupa i portfela. No i dało się. Udało się! Ale to oczywiscie nie ostatnia sztabka złota  w worku nieszczęść.  Za jakieś dwie noce Marcelek dostał kataru. I niby co ma mieć wspólnego katar z moim kręgosłupem? Ano to, że w nocy Marcelek bardzo nie lubi chlupania w nosie i trzeba go było 5 razy lub więcej w nocy podnosić do pozycji pionowej, pozwolić katarkowi trochę spłynąć, już nie mówiąc o tym, że w czasie kataru Marcelek budził się w nocy dwa do trzech razy więcej niż jego przepisowe  4 razy (wliczając rozpoczęcie i zakończenie snu). Czyli dla mojego kręgosłupa oznaczało to, że biedaczysko nie mógł nawet w nocy wypocząć, niebędąc narazonym na dodatkowe obciążenia. Kupiłam więc  taki pas podtrzymujący, usztywniający. Z tym pasem dokonywałam cudów, uważnie słuchając co na to mój kręgosłup i czy przypadkiem nie będzie chciał się złamać czy cóś podobnego. Suma sumarum nadal boli. Katar Marcelkowi już prawie przeszedł. O bólu zęba zainteresowani już dawno zapomnieli a sankcje słodyczowe wdrożone w życie.

Nigdy Nie kryłam mojego braku zachwytu Irladią. Ale żeby aż tak mnie tu testować? Twierdzisz, Wyspo, że jak przejdę pomyślnie te okoliczności, to już nic mnie nie złamie? Aż tak musisz mnie przetestować, by być mnie pewną? Do czego tak naprawdę mnie tu potrzebujesz? Kogo chcesz tu mieć we mnie? Malarkę, matkę walczącą, biurówkę?  Starałaś się mnie tu sprowadzić wszystkimi możliwymi sztuczkami. I ktoś powiedział, że człowiek ma wolną wolę?  Masz mnie teraz. Testujesz mnie. Czego więc ode mnie chcesz Wyspo moja mała, malutka, tyci tyci, „tyciuśka jak ziarnko kawy”?   „Cip, cip, wielorybku, Gdzie ty jesteś, rybeńko?” I kim ty jesteś rybeńko? Wszystko zaczyna się zazębiać. Mój sen o wielkiej rybie, że na niej płynę. Może się w końcu okaże kto lub co nią jest? „Czy jest miejsce na morzu?-Wystarczy proszę Pani!!!”  Oczywiscie że jest miejsce na Morzu Sztuki, Matkowania, Życia J A gdy wrócę kiedyś z tej wyprawy, to co powiem? Czy widziałam  wieloryba?

Może  jak Maluśkiewicz zakrzyknę: „No chyba!!!”?







mam takie świetne wykonanie tego wiersza wg Piotra Fronczewskiego, ale nie mam pojecia jak z kompa załadować na bloga :( puszczam to codziennie rano Marcellowi i mamy zabawę przy deklamowaniu, że hoho!  już wiem! nagram jak słuchamy Fronczewskiego i wstawię jutro :D


*****DZIŚ MARCELEK KOŃCZY PÓŁ ROKU *****

dostał ślicznego goździka
oto foto-galeria z wręczenia 
























Mama

poniedziałek, 19 września 2011

Tak na Ciebie czekałam


Braciszku, tak na Ciebie czekałam:

Życie, które skrywasz się pod sercem mojej Matki. Drogie Życie, chciałam Ci powiedzieć, że na Ciebie czekam. Nie od początku czekałam, ale teraz bardzo tęsknię. Marzę o Twoich malutkich rączkach, o cichutkim głosiku, niezdarnie przebijającym się do rzeczywistości. Życie, nad którym chcę czuwać. Dla którego chcę żyć i być jak najlepsza. O które walczyć będę jak rozjuszona lwica. Obronię Cię przed każdym strzałem z nieba, Boże, nie waż się skrzywdzić tego Życia. Ono jest nadzieją, jest światłem, świecącym wśród tej strasznej ciemności, nienawiści, nieszczęścia. Życie jest szczęściem, jest wszystkim. Życie jest cudem, jest biciem serca, jest samym sercem. Jest sercem cudu. Nie pozwolę Cię skrzywdzić. To już siedemnasty rok bez Ciebie, tyle czekam. Pokochałam Cię we śnie, gdy na dworze rozkwitał świt. Wiatr zmienił repertuar, kwiaty ukłoniły się nisko przed naszą wspólną historią. Czy świat miał świadomość, w którą stronę zmierza? Ja nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że od tamtej nocy począwszy, nie będzie dla mnie dnia bez Ciebie.

Teraz patrzę na Twój uśmiech i cała się śmieję do Ciebie. Już widzę, jaki niesamowity jesteś i jak ważny dla mnie. Wiem, że czekałam na Ciebie. Mogłabym dać Ci wszystko. A wszystko dla mnie jest szczęściem, więc bądźmy szczęśliwi już zawsze, tak jak teraz. Śmiejmy się. Dziękujmy. Za dwa tygodnie wyprzytulam Cię, Maleństwo. Postaram się nie za mocno :)

córka i siostra

poprawka :)

teraz to się dopiero śmiejemy na to wszystko ;)



Mama i Marcelek

sobota, 17 września 2011

dziękując...

dziękując siostrze możemy się tylko uśmiechnąć...zza morza...i oby to morze było morzem radości...
buziaki kochana :) dziękujemy Ci dziś za śmieszne filmiki, za śmiech śmiech śmiech dawno nie goszczony u nas :)



Mama i Marcel

piątek, 16 września 2011

Czas bezimienny i imienny






Zainspirował mnie wiatr irlandzki, a właściwie wichura straszna, która trwała prawie trzy dni. Jakoś nie znoszę dobrze wiatrów. W Nowym Sączu miałam problemy z halnym a w Dublinie MAM problemy z jakimś bezimiennym... wiatrem. Nie śpiąc często można więcej nawymyślać niż w najbardziej nieproduktywnej pracy. Tutaj miałam taką nudną pracę, że podczas jej wykonywania mogłam wszerz i wzdłuż obmyślić moje życie szczegółowo... i nie tylko moje. CZAS...

NIM SIĘ OBEJRZAŁAM osiągnęłam 40-sty rok życia. Właściwie muszę przyznać, że nie przeżyłam tych lat wcale. Prawie wszystko co przeżyłam do tej pory wydaje mi się życiem kompletnie innej osoby. To nie mogłam być ja. W życiu bym sobie nie wymyśliła gorszego scenariusza na życie. Może dlatego lepiej, że wydaje mi się, że to nie ja je przeżyłam. Chyba bym świadomie tego nie uniosła. Szkoda że  jakieś zdarzenie w dzieciństwie jest w stanie zmienić całe przyszłe życie. Kim bym była teraz, gdyby nie to zdarzenie? Może malowałabym zawodowo, może to byłoby moje źródło utrzymania, lub chociaż byłabym już po 20-stej wystawie? Może miałabym jednego męża i trójkę dzieci z tego małżeństwa? Może mieszkałabym w pięknym domu lub chociaż w pięknym małym mieszkanku? Może nie musiałabym się tułać po świecie, żeby dać utrzymanie moim dzieciom? Ale chyba nie miałabym wtedy Marcela, naszego kochanego mulatka, bo skąd w poukładanym porządnym małżeństwie taki mulatek? Musiałby być adoptowany. Mulatek na szali z porządnym małżeństwem, mieszkaniem i malowaniem zawodowym? Strasznie trudny to byłby wybór,  gdyby ktoś mi kazał wybierać...nie umiałabym wybrać.  Zawsze czułam się nie na swoim  miejscu. W każdej wspólnocie, społeczności czułam się poza. Nigdy nie poszłam za swoimi marzeniami, pasjami...no może nie ‘nigdy’. Owszem marzenie pt. Dzieci w jakiś sposób zrealizowałam. Ale to tak tylko wyszło. W wieku 15 lat wypowiedziałam chyba  jakieś magiczne słowo stwierdzeniem, że chciałabym mieć trójkę dzieci w odstępie 9 lat. Prawie się spełniło bo między Mają a Marcelem jest 18 lat różnicy. Nie umiałam odróżnić drania od niedrania. Nie umiałam nie pakować się w kłopoty. Choć też ładnie umiałam się z nich wygrzebywać. Pewnie większość społeczeństwa nie jest w stanie sobie wyobrazić jak to jest nie przeżyć swojego życia? Dla mnie było niezrozumiałe jak  można żyć własnym życiem. Dopiero teraz wiem co to znaczy. I dopiero teraz wiem, jak wiele zostało mi odebrane.  Czas Jest jednak Nieubłagany. Nic nie wróci, niczego nie da się zrobić inaczej. Bezimienny pozostaje bezimiennym dopuki nadamy mu imię. Jakie imię wybieram dla mojego  życia po 40-stce? Te które jest już za mną śmiało można nazwać Popiep...nym.  Może dlatego nie lubię pieprzu za dużo w potrawach.  Czas. Którędy poszedł? A ten, którego zawsze mi brakowało? Ten dla mojej córki? Gdzie on się poniewierał? Siedział Schowany między moimi problemami z ojcem mojej córki. Czasem się wychylał jak na niego już mocno krzyczałam. Kleiłyśmy wtedy domek z kartonu dla jej lalek. I to chyba jedyne ‘’czasami’’ jakie pamiętam. Częściej pamiętam, że mówiłam jej:’’nie teraz, bo myślę’’. I byłam święcie przekonana, że ta czynność myślenia jest tak bardzo ważna. Jakbym miała odkryć przyczynę moich ciągłych klęsk na polu unikania awantur. Nie odkryłam jej nigdy. Do tej pory nie udaje mi się wytłumaczyć jej tacie prawie niczego bez awantury. I po co było tyle myśleć? Tak nie efektywnie...na szczęście przestałam 6 lat temu. Przynajmniej tyle się uchowało Czasu.

A  teraz gdzie jest ten Czas dla mojej córki? Teraz to akutarat wiem gdzie jest. Teraz to on jest w przyszłości, wydrukowany na bilecie do Polski. Będziemy wpatrywać  się z Marcelem jak Maja się uczy do matury.

Bardzo wzruszyły mnie Twoje posty mała, duża moja córuś. Nie śmiem nawet twierdzić, że talent słowotwórczy masz po mnie, bo ja jestem jedynie nieśmiałym Twym cieniem na tym polu. I cieszy mnie to jak nic. Że jestem cieniem. Wzrusza mnie to jak nic. Do tej pory często miewam łzy w oczach i załamuje mi się głos, gdy widzę jak ktoś robi coś dobrego komuś, lub jak sama taką chwilę odkrywam wokół siebie. Wiem że dużo dobrego dałam Ci ukochana. To ciągłe moje pisanie wierszydeł... Ty byłaś jedyną, która się tymi wierszami zainteresowała i pokochała je. Jesteś tym czym ja jestem i jeszcze czymś więcej. Dużo więcej.  Tak jak na obrazie „Słoneczniki-Pokolenia”. Dziś jak Marcelowi śpiewałam nową piosenkę właśnie tak łamał mi się głos ze wzruszenia... wzruszyło mnie, że śpiewam swojemu dziecku piosenkę. Taka całkowicie prosta rzecz, taka prosta czynność, taka banalna... a taka cudowna i niesamowita mi się wydała. Tyle radości mam w tym śpiewaniu a Marcel chyba to czuje, bo bardzo jest radosny, gdy się mu śpiewa.  Czemu taka zwykła, normalna dobroć jest dla mnie aż tak wzruszająca.  Czyżby Czas tu też mi spłatał  okrutnego figla?  Okrutnego, bezimiennego, brakującego figla, który nie zaistniał w moim życiu?

Czas mojego życia po 40-tce będzie miał na imię Król Czas po prostu. Bym pamiętała że płynie...


Mama






"Słoneczniki-Pokolenia"
olej, 100cm x100cm




środa, 14 września 2011

Jestem substancją płynną, jestem stanem ciekłym

Odpływam z rzeką do morza. Jestem odpływem, spłukaniem, oczyszczeniem ustępującym miejsca brudowi. Odkręcam korek - najpierw wylewają się ze mnie rozwolnione rzeczywistości, potem wyskrobuję z bólem te, które zaschły. Widelcem, który mięknie oplatany moim gorącym wnętrzem pełnym niewystygłych żalów i pary frustracji. Jestem powietrzem kończącym na padole Ziemi. Jestem klejącą się do domu, do mamy, jestem tęsknotą i spływam po swoich policzkach dwóch i szyi, zaplątuję się o wolne piersi w za dużej koszulce. Nie rozbijam się o podłogę. Płynę tam, gdzie niżej i bliżej - środka Ziemi, apogeum kobiecości. Przeżywam życie na własność mi oddane, boleję braki matczynego ciała, jestem taka mała. Życie obejmuje mnie, bezwiednie wsiąkam w Ziemię, która mnie potrzebuje i mamy być razem, wspólne, istnieć symbiozą, ale Ty, Mamo, byłaś moim drugim ciałem i tym najpierwszym. Życie mówi do mnie duża, duża, duża, a ja malutka. Jak krople jestem, tęsknoty za kobietą mojego życia. Ciągle płaczę, kiedy nie mogę do Ciebie przypłynąć, stoję w miejscu, prąd mnie nie wyrywa, nie obijam się o brzegi, stoję jak głupia, jak nieja, nieistotnie, wbrew prawom natury, kamienieję jako woda. Chcę ruszyć do Ciebie, moje Matczyne Morze, przytulić Twoje wody...


 córka

niedziela, 11 września 2011

Zniszczalne

Nie rozumiałam tego do chwili, w której wyjechałaś. Przecież zawsze było mi ciepło i bezpiecznie, byłaś dla mnie, troszczyłaś się, wspierałaś. Zawsze wiedziałam, że mam taką swoistą powłokę ochronną w Tobie, że mnie owiewasz, oplatasz swoją obecnością, że zrobisz obiad, że kupisz mi bluzkę, że pójdziemy na czekoladę, że gdy wrócę ze szkoły to tutaj wszyscy będą i będzie dom. Jasne, w przebłyskach wiedziałam, ze ja się stąd wyniosę i założę swoją rodzinę, zacznę swoje życie - ale to było takie odległe i nieprawdziwe, że myślałam o tym jako o czymś, czego chcę, choćby w tej chwili, choćby teraz - przecież będzie fajnie! Teraz to się stało i nie lubię tego. Ciągle żyję przyszłością i myślą, że BĘDZIE fajnie... Wiem, że to piękny i naturalny ból, ale nie da się tego w stu procentach zrozumieć (znowu kwestia wiedzy i poznania). Wiem, że jest dobrze. Wiem, że wszystko się układa i ułoży się również w sądzie. Wiem, ale czasami jest mi przykro, kiedy patrzę na was. Chciałabym was przytulić. Kiedy się rozstawałyśmy (to było już tak dawno...), był to dla mnie prawdziwy koniec świata. Płakałam całą drogę do Warszawy, byłam cała czerwona, dwie paczki chusteczek dotrzymywały mi towarzystwa. Miałam w głowie same najgorsze myśli - że bez Was nie chcę mieć życia. Ciągle czuję się taka młoda i zbyt mała, by iść w życie. Jestem naprawdę malutka. Pocieszałam się tym, że wiele rzeczy mi się udaje, że jeśli czegoś pragnę to dostaję to. Wczorajszy egzamin zweryfikował moje uczucia i nie wiem już czego się łapać. Nie zawaliłam nigdy egzaminu, na którym mi zależało. Jednak nie jestem superbohaterką. Może to sprawa świadomości. Moja świadomość jest ostatnio w średnim stanie - wszystko się dzieje obok mnie, ten egzamin to też niespecjalnie wiedziałam, że trwa. Że zaraz wsiądę do samochodu. Jak usłyszałam, ze wynik będzie już negatywny to też nie wierzyłam, chciało mi się śmiać. A potem tylko płakać. Miałam ambicję. Na szczęście miałam przy sobie również kogoś, kto mnie kocha, fizycznie GO, duchowo WAS wszystkich... Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Ciebie i Marcela, ciągle tak samo tęsknię i jest mi pusto.


Mamo, jestem chyba jednak zniszczalna.


córka

sobota, 3 września 2011

Widelcem, przedmaturalnie i z łóżka

Tydzień po wylądowaniu położyło mnie do łóżka. Nie zdążyłam nawet połowy sprawunków pozałatwiać. Czy kryje się coś więcej za tym wydarzeniem niż tylko nieumiejętne podnoszenie bagaży w czasie podróży? Czy jest jakieś drugie dno do tej sytuacji? Za duzo wzięłam na siebie? To mogło się udać. Powolutku załatwiałam sprawy urzędowe, bez przeciążeń. Może to już było za późno? Marcel tak szybko rośnie. Na pięciomiesięczniaka 8 kilo to dość sporo. Mój kręgosłóp nie nadążał już od początku. Nie miałam czasu na dodatkowe ćwiczenia.  I mam teraz przymusowy odpoczynek z bólem w najmniej dogodnym czasie. Kacper niezapisany do szkoły. Wszystko opóźnione. Nauczka by na przyszłość nie odwlekać żadnych ćwiczeń.

Ale za to stojąc krzywo przy kuchni śniadanie zrobiłam superowe:

-kiełki fasolki mung ¾ szklanki
-papryka jedna  (ja miałam pomarańczową)
-pomidorki koktailowe 4 sztuki
-dwa ząbki czosnku

Wrzuciłam prawie jednocześnie na patelnię z rozgrzanym masłem gee, posoliłam, lekko popieprzyłam i niebo w buziuli :) z tostem maczanym w oleju lnianym. Było to balsamem na kręgosłup od strony ust :)  zobaczymy czy pomoże :)


kiełki zrobisz szybko w 3 dni, więc do dzieła kochana to na Twój początek roku przedmaturalnego, dużo witamin, zdrowo, prawie wegańsko, masło gee możesz zastąpić oliwą extra virgin, bo smaży się to i tak chwilkę, jakieś 4-5minutek, bez czosnku też będzie dobre :)


Mama

piątek, 2 września 2011

Rozstań anatomii lub rozstaniotomii dzień pierwszy, sekundy pierwsze





Nie jest to latwe. Ale też i nie najtrudniejsze na świecie, choć teraz właśnie takim sie wydaje.  Płakałam mocno w łazience. Najpierw chwile poleżałam w łóżku, ze zrozumieniem sytuacji... A potem zaczęły mi łzy lecieć z ogromnego żalu. Najpierw urodzisz takie małe cudowne stworzonko.... TRZYMASZ JE W RAMIONACH PRAWIE 24GODZ. NA DOBĘ.... Całujesz, głaszczesz z wielką przyjemnością... Rośnie na Twoich oczach. Stawia pierwsze kroki. Mówi pierwsze śmieszne słowa: jak „cipka” na śliwkę, „michujaj” na mikołaja, „dublelek” na wróbelka. A potem właściwie nagle staje się dorosłym człowiekiem. Ty już się taka dorosła właściwie urodziłaś. Z takim dziwnym wyrazem na twarzy, ze wszystko rozumiesz, tak jakbyś wszystko juz widziała, przeszła i wiedziała, że będzie dobrze, lub tak jak ma być, na to samo wychodzi...Teraz ja mam też dziwnie sprzeczne poczucie, że wszystko będzie dobrze i że to dla nas wszystkich jest dobre. Nasze rozstanie. A ta ogromna żałość w sercu, ból rozstania... nie miałam pojęcia, że tak ciężko będzie nam się rozstać.

Masz nowy, pierwszy wielki etap w swoim zyciu. I to już zaczyna być Twoje Życie. Nie moje. Do tej pory byłaś częścią mojego życia. Uczestniczyłaś w tym co Ci zgotowałam i co inni mi zgotowali. Nie miałam łatwo. Doświadczenia z mojego dzieciństwa odbijały się na Tobie. Często byłam nieobecna, choć tak bardzo chciałam być i byłam ciałem z Tobą. Jednak i tak cieszę sie, ze miałam taki zamiar i realizowałam go, by być z Tobą ciągle, najwiecej jak się ta, w sposób najlepszy jaki się w danym momencie da.  Teraz dane Ci jest zacząć swoje własne życie i mam dziwną pewność że zaczynasz bardzo dobrze. Mam wielką nadzieję, że udało mi się wyprostowywać wiele błędów, które popełniłam. Mam nadzieję, że Twoje życie ma szansę być normalnym, zdrowym życiem. Tego bym dla Ciebie chciała. O to walczyłam przez ostatnie 6 lat i wcześniej. Pokazując Ci panów w tv, którzy nie byli podobni do Twojego taty.  Zabierając Cię w gości do ludzi, którzy mieli normalne domy, zdrowsze rodziny, dobrych rodziców. Walczyłam wszystkimi sposobami, które wpadły mi do głowy. Szukałam tych sposobów i realizowałam je szybko, by nie tracić cennego czasu. I ten cenny czas właśnie się kończy. Nasz cenny czas. Mój cudowny czas z Tobą. Jesteś moim skarbem. Wciąż to czuję i wciąż to mogę powiedzieć. Jedyną córką. Mam jeszcze dwóch wspaniałych synów. I ten drugi chyba mi się trafił, żeby mi pomóc rozstać się z Tobą córeczko. A Tobie Wojtek się zdarzył, by pomóc Ci się rozstać ze mną.

Jesteś wspaniałym człowiekiem. Piękną, cudowną kobietą. Ambitną, ale nie idącą po trupach. Rozumiejącą potrzeby innych i ich drogę. Ale nie naiwną. Jesteś tym, kim ja się uczę od Ciebie być: odważną,, czujną, świadomą ludzkich niedoskonałości. Uczę się od Ciebie nazywać rzeczy po imieniu, zachowania ludzkie. Dzieki Tobie nazwałam ostatnio zachowanie mojego przyjaciela „chamskim”, bo takim było. Dzięki Tobie. Przyjaciele też się mylą. Ty też się nieraz pomylisz, więc miej do siebie wiecej wyrozumiałości. Jesteś prawie doskonała. Uwazaj na zdolność manipulacji (specjalnie nazywam to zdolnością, a nie wadą). Manipulacja prawie zawsze ma opłakane skutki, chyba że jest skierowana do porywacza, żeby zmanipulować go do uwolnienia zakładników. Ty właśnie tylko tak używaj manipulacji, lub miej świadomość jej skutków. Ja zawsze starałam się szanować Cię od najmłodszych lat. Pozwalałam Ci nosić ubrania, które w ogóle do siebie nie pasowały. A ty sama w ciągu dnia dochodziłaś do wniosku, ze to jednak źle dobrałaś. Może właśnie dlatego umiesz teraz tak cudnie dobrać ubrania nie tylko dla siebie, ale i dla mnie i dla innych. Pozwalałam Ci popełniać własne, małe, dziecięce błędy, byś się na nich uczyła. Więc nie czuję byś nie była gotowa do odejścia. Od najmłodszych lat uczyłam Cię dbania o siebie, samodzielności, odpowiedzialności, podejmowania skutów swoich działań. Robiłaś sobie śniadania gdy miałaś 7 lat w Starym Sączu jak mieszkaliśmy. Ubierałaś się sama od 3 roku życia. Na ul.Daszyńskiego jak mieszkaliśmy w Kętrzynie rano przygotowywałam Ci ubranko, żebyś po obudzeniu się nałożyła i Ty to robiłaś. Potem w szkole sama odrabiałaś swoje lekcje. Sama zaczęłaś lubić czytać książki. Ja Ci przy łóżęczku przed snem od pierwszego roku życia je czytałam. Tato też Ci czytał. Baśnie braci Grimm to były. W gimnazjum jak wrzuciłaś plecak koleżanki do kosza to pryznanie się do czynu i zmierzenie się z rzeczywistością było dla Ciebie najlepszą nauczką. Nigdy nie trzeba było Ci wymyslać wielkich kar. Zazwyczaj rozumiałaś co zrobiłaś. W dzieciństwie starczyło zrobić groźną minę, byś zaprzestała coś robić. Byłaś cudnym dzieckiem. Karmienie Cię piersią było moim cudownym doświadczeniem. Jak pierwszy raz w wieku 7 miesięcy zrobiłaś kupkę do nocnika, to już nie chciałaś potem robić tego inaczej jak tylko do nocnika. Musieliśmy od tamtej pory nosić ze sobą nocnik na szlak J masz wielki potencjał. Warto zainwestować w Twoje studia, więc warto kochana żebyśmy się rozstali wcześniej o rok niż to było w planach. Ten rok poświęcisz na naukę i uczenie się samodzielności, odpowiedzialności, organizacji pracy wokół siebie, może i babci Władzi coś pomożesz. Na pewno sprawisz, że nie będzie się czuła samotna. Żałuję że to nie ja będę z nią w tych latach. Ona jedna wspierała mnie w życiu i mam wobec niej wielki dług wdzięczności, który Ty możesz symbolicznie oddać.

Zazdroszę Ci (tak zdrowo), że masz mamę, która Cię wspierała, wspiera i zawsze będzie wspierać. Ja nie miałam nikogo takiego, kto pomógłby mi skutecznie w przeżywaniu własnego życia. Moja mama do tej pory mnie nie zna i stawia mi raczej kłody pod nogi niż pomaga przejść dalej. A ja wciąż mam nadzieję, że kiedyś będę miała prawdziwą matkę.

Ty we mnie wierzyłaś gdy odchodziłam od Twojego taty. Wierzyłaś że mi się uda. I udawało się powoli. Powoli. Ja też w Ciebie wierzę. Teraz będziemy wspierać się nawzajem. Ty jako dorosła osoba, choć też zawsze moja córka. Zawsze będę miała gotowość podania Tobie ręki, by pomóc Ci przejść przez wszystko czego będziesz doświadczać w życiu. Będę również szczęśliwa jeśli nie będziesz potrzebować czasem mojej pomocy. Będę szczęśliwa, ze sobie radzisz.

Teraz się rozstajemy. Przez najbliższe lata będziesz budować własne życie. Zbudujesz je, jestem tego pewna. A potem może to ja będę częścią Twojego życia. Chwilami lub na dłuzej. Zobaczymy. Czas pokaże. Widzę że Ktoś nas wielce kocha i czasem prowadzi nas drogą, której  nie znamy, jak teraz. Drogą, która jednak jest cudem. Tak jak cud narodzin Twoich. Tak teraz cud rozstania z Tobą. Jest cudem. Rodzić Cię też nie było łatwo. Ale dałam radę. I Ty dałaś radę przejść przez moją „śliwkę” J  Teraz też damy radę. Obie damy radę córeczko.

Dobrze by było żebyś miała w swoim życiu same takie naturalne problemy jak ten: rozstanie z matką. Wiem że mnie bardzo kochasz. Teraz wydaje Ci się że nie możesz beze mnie żyć. I to dobrze. Ta miłość do matki to Twój wielki skarb (ja tego nie miałam). Ta siła będzie Cię prowadzić przez całe życie. Masz taki skarb, z którego wagi i siły nie jesteś w stanie sobie teraz zdać sprawy. Ja też, ale tak czuję. Tak bardzo jak teraz wydaje Ci się że nie możesz beze mnie żyć, tak później będziesz umiała rozwiązywać swoje problemy samodzielnie, będziesz tak kochać własne dzieci, męża, ludzi. Pojemność Twojego serca jest nieograniczona, a ta miłość do matki to początek. Bardzo dobry początek. Ja nie umieram. Ty nie umierasz. Nasze życie się teraz cudownie zmienia. Jeszcze sobie popłaczemy że się rozstajemy, ale tez i będziemy się śmiać z wielkiego szczęścia. Ten rok pokaże jak będzie. To jest Twoja droga przejścia tak jak kiedyś przez drogi rodne, tak jak kiedyś pierwszy krok. Niby nic, ale to było wielkie COŚ. Teraz też będzie wielkie COŚ.

Poszukaj spokoju swojego własnego. Ja bym powiedziała: pomedytuj. Ale Ty może znajdziesz swój spokój gdzieś indziej. Lub jakoś inaczej.

Całe życie przed Tobą i jestem pewna, że przeżyjesz je idealnie. Nie bez bólu, bo umiesz doceniać trudności, nie bez żalu, bo popełnisz błędy. Ale idealnie swoje własne życie przeżyjesz, bo jesteś moją córką. Jesteś tym wszystkim czym ja jestem i jeszcze czymś więcej. Masz to wszystko dobrego co ja mam i masz więcej: masz jeszcze siebie. I zawsze masz mnie. Piękny i trudny okres przed nami. Płacz i przeżywaj to po swojemu.
Dla mnie ten moment jest i bólem i cudem. Pierwszy raz czuję, ze naprawdę przeżywam rozstanie z córką. Mam córkę i ona wchodzi w dorosłość. Ból jest rozdzierający, straszny, kulę się i chcę trzymać Cię nadal w ramionach. Ale jednocześnie czuję, ze to cud życia stawia następny krok. Rodziłam córkę do życia, do jej własnego życia. Teraz czuję, ze znów Cię rodzę. Ta sama transcendencja jak przy Twoich narodzinach. Ten sam uścisk Natury (stąd tamto uczucie, że kupowanie biletów do Dublina nie dzieje się naprawdę). To Natura pomaga nam przez to przejść. Jej Czułe i Silne dłonie teraz znów czuję oplecione na całym moim ciele. Dokładnie tak jak wtedy 6-ego sierpnia 1993 roku. Gdy sama Cię rodziłam w szpitalu. Nie chciałam Zenka przy sobie i położne też właściwie mi przeszkadzały. Jedna krzyczała: ‘’zezłość się na cały świat’’. A ja czułam, ze to zupełnie niepotrzebne, bo Ty i tak wychodzisz powoli. W swoim czasie. Teraz może dobrze by było posłuchać położnej. Zezłośćmy się na cały Świat!!! Bo mi Cię dał i teraz zabiera. Złoszczę się, ze to tak krótko trwało. (Dlatego radzę Ci spędzać jak najwięcej czasu ze swoimi dziećmi. Ale i tak zawsze będzie za krótko.). Płaczę, żE ROZSTAJĘ SIĘ z Córką  i to jest cudowna chwila. Rozstaję się z moim pierworodnym dzieckiem. Choć coś we mnie krzyczy: ‘’Zatrzymaj ją przy sobie!!! Jest twoja!!! Sama ją urodziłaś!!!’’ A inny ktoś we mnie mówi cicho i czule:’’Urodziłaś ją do wolności, do szczęścia. Pozwól jej stawiać następne kroki. To jest radość.’’ I jest i ja to czuję.

Wiem dlaczego mi dałaś „Balsam dla duszy matki”. Ale wiem też, że nawet najlepszy balsam nie uśmierzy bólu całego. I czy to teraz czy za rok, ból będzie taki sam. 


Mama