Mama
poniedziałek, 30 stycznia 2012
czwartek, 26 stycznia 2012
dawno dawno temu...
***
pewnego dnia
na twarzach
zwykłych
przechodniów
w miejscach
oczu
zakwitną
pelargonie
to ty będziesz
przechodził
obok
mnie
z witryn sklepów
ożywione manekiny
zaśpiewają najpiękniejszą
mą melodię
płytki małe
chodnikowe
zarumienią się
nieznacznie
a latarnie
chwilą tą
oczarowane
rzucą urok
zamiast światła
na ten
wieczór
czas łaskawie
zwolni trochę
by sekundy te
wiecznością
ocalone
jedną iskrą
obie dusze
zapaliły
i choć nikt
chwil tych
nie zauważy
wszystkim świadkom
nocy tej
coś miłego
się przydarzy 5.10.98
dawna Mama
pewnego dnia
na twarzach
zwykłych
przechodniów
w miejscach
oczu
zakwitną
pelargonie
to ty będziesz
przechodził
obok
mnie
z witryn sklepów
ożywione manekiny
zaśpiewają najpiękniejszą
mą melodię
płytki małe
chodnikowe
zarumienią się
nieznacznie
a latarnie
chwilą tą
oczarowane
rzucą urok
zamiast światła
na ten
wieczór
czas łaskawie
zwolni trochę
by sekundy te
wiecznością
ocalone
jedną iskrą
obie dusze
zapaliły
i choć nikt
chwil tych
nie zauważy
wszystkim świadkom
nocy tej
coś miłego
się przydarzy 5.10.98
dawna Mama
poniedziałek, 9 stycznia 2012
teoria straty
Mam taką może słuszną może niesłuszną teorię...
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad Wit.B12 i nad weganizmem, a że nie podchodzę lekce do spraw to i tę sprawę rozpatruję ostrożnie, poważnie, dogłębnie zanim osiągnę punkt decyzyjny...Może gdybym nie karmiła i nie miała dziecka na wyżywieniu, to bym się tak długo nie zastanawiała. A tak się zastanawiam i moje zastanowienia wyglądają następująco:
1. Szukam naturalności, bo uważam, że Natura wie najwięcej o nas, ludziach.
Wychodząc z tego założenia gdybyśmy mieli jeść mięso, to byśmy byli wyposażeni we wszystko do złapania go, zabicia i obróbki jeśli takowa byłaby potrzebna. Czyli potrzebowalibyśmy mocnych, ostrych pazurów-do złapania zwierzątka, choćby najmniejszego; mocnych, ostrych zębów- do podgryzienia mu gardełka; no i teraz zależy na jakie zwierzątko byśmy polowali to potrzebowalibyśmy albo mocnych, szybkich nóg do biegania itd itd...no a tego nie mamy. Natura nas w to nie wyposażyła ani Bóg też nie wyposażył.
2. Sprawa zabijania. Gdybyśmy naturalnie mieli zabijać zwierzęta do jedzenia, to na widok takiego zwierzęcia nadającego się na jedzonko byśmy się zwyczajnie ślinili. Adrenalinka podchodziłaby nam pod mózg, wierciła w rękach i nogach, gotowa w każdej sekundzie do odpalenia myśliwskich atrybutów. A ja na widok zwierzęcia choćby najmniejszego mam ochotę je pogłaskać, choćby to był kociak duży lub mały, mam ochotę porozmawiać jak z psem czy świnką, czy z koniem czy z krówką. Zauważyłam że większość ludzi mówi albo na głos albo w myślach do zwierząt. Po co? Czyżbyśmy czuli, że one są w stanie nas zrozumieć?
Nie byłabym w stanie zabić gołymi rękami żadnego zwierzęcia. Widok krwi napawa mnie czymś dalekim od ślinienia się, napawa mnie wstrętem, torsjami, jakimś wewnętrznym kamieniem w żołądku. A nawet jakimś narzędziem typu nóż trudno mi było kiedyś pokroić mięso (już zabitego przez kogoś innego) zwierzęcia. Trudno mi jest wytrzymać zapach w sklepie mięsnym. Jest odrażający. Ohydny.
3. Gdyby było naturalnym zjedzenie mięsa, to myślę, że byśmy umieli to mięso zjeść na surowo. A podobno nie ma większego siedliska robaków niż surowe mięso. Może dla robaków rzeczywiście jesteśmy dodatkowym gatunkiem zapewniającym im przetrwanie :) Ale dla nas, ludzi to nie jest dobre szukać źródła robaków. Ostatnio co światlejsi lekarze biją na alarm, że każdą chorobę powinniśmy leczyć zaczynając od odrobaczania chorego. Robaki nas zżerają po prostu.
4. A sprawa Wit. B12? Czemu jej nie ma nigdzie oprócz mięsa? Znaczy jest w śladowych ilościach. Hm...HM...hm...jedyne co mi przychodzi do głowy to, ze przez tyle pokoleń mięsożerców może nasze organizmy straciły umiejętność produkowania jej samemu? Może braliśmy ją z innych źródeł, o których dziś nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć? Może wcale nie jest nam ona tak potrzebna jak naukowcy piszą?
Pamiętam, że jak jadłam mięso, to w mojej głowie królowały takie myśli, że zwierzę typu świnia jest nieczysta, tłusta, głupia. A kury to już w ogóle głupie stworzenia, które podobno głupieją jak się im ustawi rządek ziaren i nagle się go rozwidli, że nie potrafią wybrać, które ziarno: lewe czy prawe skubnąć pierwsze. Krów to się wręcz bałam, że potrafią człowieka zdeptać żywcem. Nie wiem czy cokolwiek z tych myśli było choć trochę uzasadnione. Ale dziś, po 4 latach niejedzenia mięsa to kura, świnka czy krówka czy nawet ryba wydają się być dla mnie takimi samymi współistnieniami jak ja sama. Nie wydaje mi się bym miała jako człowiek jakiekolwiek prawo do wyzyskiwania innych istnień, Jak myślę o cielęcinie, to widzę ciało dopiero co urodzonego istnienia. Skoro mam do wyboru całą paletę roślin, na widok, których ślinię się z apetytem i wyciągam wysoko ręce w nadziei zerwania jakiegoś soczystego jabłka to po co mam iść do śmierdzącego sklepu po mięso? Kanapki robię z pasztetami i pastami i fascynuje mnie to, że za każdym razem mam zupełnie nowy smak. A kolory warzyw i owoców są tak upajające jak żaden widok mięsa w całym Królestwie Zwierząt. Nie wydaje mi się, żeby Jezus mógł jeść zwierzęta. I jego uczniowie. Ktoś tak szeroko kochający i tak szeroko pokojowy nie mógłby chyba. Ja nie jestem tak szeroko kochająca...ale nawet picie mleka wydaje mi się niehumanitarne. Czy chciałabym doić moją mamę do sześćdziesiątki by całe życie dawała mi mleko? A skoro nie, to z pewnością mleko nie jest mi niezbędne do życia. Lub na pewno nie taka jego ilość jak statystyczna sprzedaż na głowię. Podkraść jakiejś krówce trochę mleka może nie byłoby wielką zbrodnią...ale po co? Pamiętam smak mleka prosto od krowy jak pierwszy raz wypiłam takie mleko. Było ohydne. Potem się przyzwyczaiłam, bo mówiono mi że zdrowe...A kozie mleko to w ogóle porażka tak na pierwszy raz. Czy jakikolwiek nowy owoc lub warzywo w moich ustach wywołało podobne odczucia? Raczej nie pamiętam.
Straciliśmy jako ludzie zdolność rozpoznawania. Ufamy naukowcom, badaniom, kazaniom, wykładom, a własnemu instynktowi, własnemu doświadczeniu, własnemu wglądowi, własnemu smakowi, własnym wnioskom,własnym odczuciom? Chyba nie bardzo? Straciliśmy zaufanie do samych siebie. Straciliśmy zdolność produkcji Wit. B12.
Daliśmy sobie wmówić wiele kłamstw.
Tylko, że powrót jest w zasięgu ręki.
Jesteśmy jak ptaki, którym wmówiono, ze nie posiadają skrzydeł i nie potrafią latać.
Były epoki w dziejach ludzkości, kiedy jeden człowiek z racji urodzenia uzurpował sobie prawo do wyzyskiwania innego człowieka...Przemysł mięsny ukrywa przed ludźmi metody produkcji mięsa i tylko dlatego ludzie tak masowo kupują mięso, nieświadomi w jaki sposób traktujemy naszych "braci mniejszych", mówiąc za św. Frankiem...
Strata ogromna...tyle istnień...
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad Wit.B12 i nad weganizmem, a że nie podchodzę lekce do spraw to i tę sprawę rozpatruję ostrożnie, poważnie, dogłębnie zanim osiągnę punkt decyzyjny...Może gdybym nie karmiła i nie miała dziecka na wyżywieniu, to bym się tak długo nie zastanawiała. A tak się zastanawiam i moje zastanowienia wyglądają następująco:
1. Szukam naturalności, bo uważam, że Natura wie najwięcej o nas, ludziach.
Wychodząc z tego założenia gdybyśmy mieli jeść mięso, to byśmy byli wyposażeni we wszystko do złapania go, zabicia i obróbki jeśli takowa byłaby potrzebna. Czyli potrzebowalibyśmy mocnych, ostrych pazurów-do złapania zwierzątka, choćby najmniejszego; mocnych, ostrych zębów- do podgryzienia mu gardełka; no i teraz zależy na jakie zwierzątko byśmy polowali to potrzebowalibyśmy albo mocnych, szybkich nóg do biegania itd itd...no a tego nie mamy. Natura nas w to nie wyposażyła ani Bóg też nie wyposażył.
2. Sprawa zabijania. Gdybyśmy naturalnie mieli zabijać zwierzęta do jedzenia, to na widok takiego zwierzęcia nadającego się na jedzonko byśmy się zwyczajnie ślinili. Adrenalinka podchodziłaby nam pod mózg, wierciła w rękach i nogach, gotowa w każdej sekundzie do odpalenia myśliwskich atrybutów. A ja na widok zwierzęcia choćby najmniejszego mam ochotę je pogłaskać, choćby to był kociak duży lub mały, mam ochotę porozmawiać jak z psem czy świnką, czy z koniem czy z krówką. Zauważyłam że większość ludzi mówi albo na głos albo w myślach do zwierząt. Po co? Czyżbyśmy czuli, że one są w stanie nas zrozumieć?
Nie byłabym w stanie zabić gołymi rękami żadnego zwierzęcia. Widok krwi napawa mnie czymś dalekim od ślinienia się, napawa mnie wstrętem, torsjami, jakimś wewnętrznym kamieniem w żołądku. A nawet jakimś narzędziem typu nóż trudno mi było kiedyś pokroić mięso (już zabitego przez kogoś innego) zwierzęcia. Trudno mi jest wytrzymać zapach w sklepie mięsnym. Jest odrażający. Ohydny.
3. Gdyby było naturalnym zjedzenie mięsa, to myślę, że byśmy umieli to mięso zjeść na surowo. A podobno nie ma większego siedliska robaków niż surowe mięso. Może dla robaków rzeczywiście jesteśmy dodatkowym gatunkiem zapewniającym im przetrwanie :) Ale dla nas, ludzi to nie jest dobre szukać źródła robaków. Ostatnio co światlejsi lekarze biją na alarm, że każdą chorobę powinniśmy leczyć zaczynając od odrobaczania chorego. Robaki nas zżerają po prostu.
4. A sprawa Wit. B12? Czemu jej nie ma nigdzie oprócz mięsa? Znaczy jest w śladowych ilościach. Hm...HM...hm...jedyne co mi przychodzi do głowy to, ze przez tyle pokoleń mięsożerców może nasze organizmy straciły umiejętność produkowania jej samemu? Może braliśmy ją z innych źródeł, o których dziś nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć? Może wcale nie jest nam ona tak potrzebna jak naukowcy piszą?
Pamiętam, że jak jadłam mięso, to w mojej głowie królowały takie myśli, że zwierzę typu świnia jest nieczysta, tłusta, głupia. A kury to już w ogóle głupie stworzenia, które podobno głupieją jak się im ustawi rządek ziaren i nagle się go rozwidli, że nie potrafią wybrać, które ziarno: lewe czy prawe skubnąć pierwsze. Krów to się wręcz bałam, że potrafią człowieka zdeptać żywcem. Nie wiem czy cokolwiek z tych myśli było choć trochę uzasadnione. Ale dziś, po 4 latach niejedzenia mięsa to kura, świnka czy krówka czy nawet ryba wydają się być dla mnie takimi samymi współistnieniami jak ja sama. Nie wydaje mi się bym miała jako człowiek jakiekolwiek prawo do wyzyskiwania innych istnień, Jak myślę o cielęcinie, to widzę ciało dopiero co urodzonego istnienia. Skoro mam do wyboru całą paletę roślin, na widok, których ślinię się z apetytem i wyciągam wysoko ręce w nadziei zerwania jakiegoś soczystego jabłka to po co mam iść do śmierdzącego sklepu po mięso? Kanapki robię z pasztetami i pastami i fascynuje mnie to, że za każdym razem mam zupełnie nowy smak. A kolory warzyw i owoców są tak upajające jak żaden widok mięsa w całym Królestwie Zwierząt. Nie wydaje mi się, żeby Jezus mógł jeść zwierzęta. I jego uczniowie. Ktoś tak szeroko kochający i tak szeroko pokojowy nie mógłby chyba. Ja nie jestem tak szeroko kochająca...ale nawet picie mleka wydaje mi się niehumanitarne. Czy chciałabym doić moją mamę do sześćdziesiątki by całe życie dawała mi mleko? A skoro nie, to z pewnością mleko nie jest mi niezbędne do życia. Lub na pewno nie taka jego ilość jak statystyczna sprzedaż na głowię. Podkraść jakiejś krówce trochę mleka może nie byłoby wielką zbrodnią...ale po co? Pamiętam smak mleka prosto od krowy jak pierwszy raz wypiłam takie mleko. Było ohydne. Potem się przyzwyczaiłam, bo mówiono mi że zdrowe...A kozie mleko to w ogóle porażka tak na pierwszy raz. Czy jakikolwiek nowy owoc lub warzywo w moich ustach wywołało podobne odczucia? Raczej nie pamiętam.
Straciliśmy jako ludzie zdolność rozpoznawania. Ufamy naukowcom, badaniom, kazaniom, wykładom, a własnemu instynktowi, własnemu doświadczeniu, własnemu wglądowi, własnemu smakowi, własnym wnioskom,własnym odczuciom? Chyba nie bardzo? Straciliśmy zaufanie do samych siebie. Straciliśmy zdolność produkcji Wit. B12.
Daliśmy sobie wmówić wiele kłamstw.
Tylko, że powrót jest w zasięgu ręki.
Jesteśmy jak ptaki, którym wmówiono, ze nie posiadają skrzydeł i nie potrafią latać.
Były epoki w dziejach ludzkości, kiedy jeden człowiek z racji urodzenia uzurpował sobie prawo do wyzyskiwania innego człowieka...Przemysł mięsny ukrywa przed ludźmi metody produkcji mięsa i tylko dlatego ludzie tak masowo kupują mięso, nieświadomi w jaki sposób traktujemy naszych "braci mniejszych", mówiąc za św. Frankiem...
Strata ogromna...tyle istnień...
Mama
środa, 4 stycznia 2012
i am a bird girl,
i am a bird girl, i am a bird girl now.
i've got my heart here in my hands
i've got my heart, here in my hands now.
i've been searching for my wings,
i've been searching for my wings some time.
i'm gonna be born
gonna be born into soon the sky
i'm gonna be born into soon the sky.
'cause i'm a bird girl
and the bird girls go to heaven,
i'm a bird girl
and the bird girls can fly,
bird girls can fly
maja
wtorek, 3 stycznia 2012
Nie umiem nazwać
Jak mam o tym powiedzieć. Nazwać. Wszyscy w kółko pytają się mnie, jak się czuję. Nie wiem. Nie wiem. Policjant każe opowiedzieć mi zdarzenie. Nie pamiętam. Nie pamiętam. Uderzyliśmy w drzewo? My? Czy słyszałam trzask? Nic nie słyszałam. Nie czułam uderzenia. Nie byłam tam. Nie wierzę. Przecież to mógł być sen. Ale zamiast się obudzić, wysiadłam z samochodu. Był mróz, wszędzie biało, a jednak droga była sucha, nie było ślisko. Wszyscy płakali i krzyczeli, dzwonili na pogotowie, a ja po zastanowieniu wróciłam do samochodu wyłączyć silnik... Dalej czekałam. Dalej czekałam czy coś wybuchnie, czy się spalę, czy może jednak drzewo runie na mnie i zmiażdży, czy okaże się, że gdzieś krwawię i umieram. Czy może już umarłam... Nie rozumiałam co się dzieje i widziałam ciągle tylko moment otworzenia oczu, moment obrzydliwego przerażenia, bezsilność, jedną myśl: czy ja zaraz umrę. Czy odejdę. Nie myślałam o przekleństwach, o imieniu Boga, myślałam czy to koniec... I zatrzymaliśmy się, wujek spytał się mnie: "co się stało"? I wybiegł do drugiego samochodu. Potem pamiętam wszystko. Moment otworzenia drzwi, moment, gdy wysiadałam, gdy zbliżałam się do dziewczyny stojącej obok drugiego samochodu. Słyszałam krzyki, płacze, telefony na pogotowie. Ludzie zatrzymywali się i pomagali. Wróciłam do samochodu i zadzwoniłam do Ciebie. Potem do Wojciecha. Potem do ojca. Potem do Karoliny. Potem telefon mi padł, byłam sama. Kazali mi siedzieć w samochodzie, gdzie przeżywałam katusze. Jak wychodziłam, kazali mi wracać. Strażacy pytali ciągle czy dobrze się czuję. W końcu poczułam się źle. Zdołałam napisać tylko do ojca, że jadę do szpitala. I byłam tam. Zajmowali się mną dziesięć minut, a czekałam trzy godziny. I nie napisali mi na papierach, że pilne. Teraz są dla mnie miejsca u neurologa za trzy miesiące. Moje plecy bolą. Żyję w innym świecie. Zmagam się. Próbuję coś czuć, żeby odpowiadać, ale nie czuję. Próbuję jeść. Nie umiem spać, majaczę, budzę się z wyciągniętymi rękoma, ustami w pół słowa. Miałam tyle szczęścia. Teraz muszę pozbierać swoje uczucia i siebie, poprzyklejać do siebie kawałki samoświadomości.
Nauczyć się kochać życie.
Maja
Maja
poniedziałek, 2 stycznia 2012
tak płakaliśmy "rozstaniotomią" a tu jeszcze ryps...
Jak runęło na nas...Człowiek sobie żyje, ratuje zwierzęta, stara się żyć najlepiej jak potrafi, a tu nagle wypadek. Wypadki zawsze zdarzają się innym, a nie nam. My przecież jeździmy ostrożnie, dostosowując jazdę do warunków na drodze, jesteśmy przewidujący i z wyobraźnią na drodze, myślimy nawet za tych którzy na drodze nie myślą i co z tego? Auto z niewyjaśnionych przyczyn zaczyna tańczyć na jezdni. Najpierw obrót 360st. potem lekko drzewko i obrót 180st i staje w poprzek jezdni, żadnego auta nie dotykając. A inni mieli mniej szczęścia. wpadli w rów, przód cały wgnieciony. Wujek ich wyciąga z auta, resztę robią strażacy, wycinają auto po kawałku, by dostać się do człowieka, który ma chyba miednicę w nieciekawym stanie. I ty na to patrzysz, dzwonisz do mnie:
-Mamo, mieliśmy wypadek.- roztrzęsionym głosem. Mnie się nogi uginają.'' Boże, moje własne dziecko. Wolałabym być tam za ciebie''
-Ale nic nam się nie stało, tylko ten drugi samochód, tam jest osoba w złym stanie, nie można jej wyciagnąć ze środka. Moje łzy w oczach, tak mi ich szkoda i mówię jakby bezsensownie:
-To rozmawiajcie z nią, mówcie do niej.
Potem telefony do kuzynów, znajomych, babci i kogokolwiek kto by mógł tam podjechać. Potem długie godziny czekania, aż Policja zmierzy ślady. Potem Twoja rozładowana komórka. Potem jednak wzięli Cię do szpitala i czekanie na diagnozę. Po pięciu godzinach byłaś u kuzynki w domu.
Czy dopatrywanie się sensu w takich wypadkach ma jakieś znaczenie? czemu wy wyszliście cało a tamci nie? czemu nie wiadomo co się stało? czemu musiało tak dokopać, kiedy tak ciężko było się rozstawać i jechałaś z żalem, że nas zostawiasz w Dublinie i wszyscy płakaliśmy, że się rozstajemy. Rano jeszcze z Kacprem płakaliśmy w łóżku, że już poleciałaś. Kacper płakał strasznie. A jak zadzwoniłaś, że wypadek ale jesteście cali, to jakby szczęśliwiej się zrobiło, bo dziękowaliśmy Bogu i wszystkim Aniołom, że jesteście cali i modliliśmy się za tamtych, by udało się ich poskładać.
Dzielna byłaś, choć Ty pewnie myślisz, że nie.
Nadal będziemy jeździć ostrożnie, dostosowując jazdę do warunków na drodze, będziemy przewidujący i z wyobraźnią, będziemy myśleć nawet za tych którzy na drodze nie myślą...
Wolałabym być tam za Ciebie, żeby oszczędzić Ci stresu i bólu. Ale niestety Bóg nie przewidział takiej opcji by przeżyć życie za własne dziecko. Teraz będę się wzmagać już nie tylko ze swoim dorosłym życiem, ale i z Twoim dorosłym życiem. Choć dla mnie zawsze będziesz malutką Majusią. Kochana.
-Mamo, mieliśmy wypadek.- roztrzęsionym głosem. Mnie się nogi uginają.'' Boże, moje własne dziecko. Wolałabym być tam za ciebie''
-Ale nic nam się nie stało, tylko ten drugi samochód, tam jest osoba w złym stanie, nie można jej wyciagnąć ze środka. Moje łzy w oczach, tak mi ich szkoda i mówię jakby bezsensownie:
-To rozmawiajcie z nią, mówcie do niej.
Potem telefony do kuzynów, znajomych, babci i kogokolwiek kto by mógł tam podjechać. Potem długie godziny czekania, aż Policja zmierzy ślady. Potem Twoja rozładowana komórka. Potem jednak wzięli Cię do szpitala i czekanie na diagnozę. Po pięciu godzinach byłaś u kuzynki w domu.
Czy dopatrywanie się sensu w takich wypadkach ma jakieś znaczenie? czemu wy wyszliście cało a tamci nie? czemu nie wiadomo co się stało? czemu musiało tak dokopać, kiedy tak ciężko było się rozstawać i jechałaś z żalem, że nas zostawiasz w Dublinie i wszyscy płakaliśmy, że się rozstajemy. Rano jeszcze z Kacprem płakaliśmy w łóżku, że już poleciałaś. Kacper płakał strasznie. A jak zadzwoniłaś, że wypadek ale jesteście cali, to jakby szczęśliwiej się zrobiło, bo dziękowaliśmy Bogu i wszystkim Aniołom, że jesteście cali i modliliśmy się za tamtych, by udało się ich poskładać.
Dzielna byłaś, choć Ty pewnie myślisz, że nie.
Nadal będziemy jeździć ostrożnie, dostosowując jazdę do warunków na drodze, będziemy przewidujący i z wyobraźnią, będziemy myśleć nawet za tych którzy na drodze nie myślą...
Wolałabym być tam za Ciebie, żeby oszczędzić Ci stresu i bólu. Ale niestety Bóg nie przewidział takiej opcji by przeżyć życie za własne dziecko. Teraz będę się wzmagać już nie tylko ze swoim dorosłym życiem, ale i z Twoim dorosłym życiem. Choć dla mnie zawsze będziesz malutką Majusią. Kochana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)